W dziedzinie klasycznych przygodówek
point and click w latach dziewięćdziesiątych królowali spece z
LucasArts, a ich klejnotem koronnym jest The Curse of Monkey Island.
Dzisiejsza recenzja będzie całkowicie nieobiektywna, bo dla mnie
CoMI to gra absolutnie genialna. Na ten fakt może się złożyć, to
że grałem w nią w dzieciństwie i było to moje pierwsze spotkanie
nie tylko z serią Małpiej wyspy, ale również z przygodówkami
LucasArts w ogólności, że działa tu magia nostalgii i inne tego
typu duperele, ale ja i tak wiem swoje.
Wszystko tu jest po prostu piękne:
ręcznie rysowana grafika w Disnejowskim klimacie, genialnie dobrane
i podłożone głosy postaci, wciągająca fabuła, wyśmienita
muzyka. Nawet elementy zręcznościowe mnie nie odstraszają, a wręcz
przeciwnie, niszczenie pirackich statków w stylu klasycznych
Pirates! to sama przyjemność. A do tego humor, humor, humor!
Inteligenty, subtelny, wyśmienity.
Nie będę opowiadał szczegółów
fabuły, wymieniał postaci z imienia, bo to każdy może sobie
sprawdzić gdzie indziej, a i po co spoilerować. Po ubolewam jedynie
trochę nad tym, że gra jest obecnie trudna do zdobycia, a sam
LucasArts jakoś nie pali się, by udostępnić ją jakiemuś
serwisowi sprzedaży cyfrowej. Głupcy! Jak tak można! Tym bardziej,
że dzięki choćby emulatorowi ScummVM można ją spokojnie odpalić
na najnowszych komputerach (i konsolach!).
I chociaż po latach, a w szczególności
po zagraniu w poprzednie gry z serii, uważam że Monkey Island 3 nie jest
jakoś specjalnie oryginalna, bo np. całe fabularne założenie II
aktu jest żywcem wzięte z pierwszej części, a „pościgowa”
końcówka czy wybór poziomów trudności to „zrzynki” z części
drugiej, że nawet i świetne pojedynki na obelgi pojawiły się już
wcześniej.
Tak samo grafika, wydawało by się
absolutnie doskonała w momencie premiery, ujawnia dziś pewne braki,
ale związane jest to wyłącznie z ograniczeniami technicznymi. To w
końcu tylko rozdzielczość 640x480 i można dostrzec, że drzewa na
trzecim planie jakieś takie mało szczegółowe, a woda podczas
zdobywania okrętu „Morski Ogórek” to paskudna niebieska plama,
a nasz bohater oddalający się na dalszy plan robi się cały
rozpikselowany.
Ale jednocześnie gra ta udowadnia, że
klasyczna grafika 2D dużo lepiej znośni upływ czasu niż wszelkie
wodotryski 3D i jestem absolutnie przekonany, że jej styl na
wieczność pozostanie urzekający! I nawet takie hity jak Runaway:
A Road Adventure z 2001, która
stara się sprytnie ukryć, że wcale nie jest tworzona w oparciu o
modele 3D, nie przebija klasyczności CoMI! (no dobra tu też pojawia
się kilka elementów trójwymiarowych, ale subtelnie bardzo i proszę
się nie burzyć:P).
Błędów
gry wymieniłem chyba więcej niż zalet, ale to tylko dlatego, by
pokazać,że moja miłość do niej nie jest ślepa a jednak mimo
upływu lat ciągle pozostaje równie gorąca jak przy pierwszym
spotkaniu! The Curse of Monkey Island zawsze jest u mnie na szczycie
list najlepszych przygodówek. Gra życia? Dla mnie tak. 10 Koksików!
Na
zakończenie intro z gry i jeśli ono nie zachęci Was do grania to
już nic tego nie zrobi :)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz