środa, 27 lutego 2013

Pełnia kreskówkowej chwały!

The Curse of Monkey Island, LucasArts 1997

W dziedzinie klasycznych przygodówek point and click w latach dziewięćdziesiątych królowali spece z LucasArts, a ich klejnotem koronnym jest The Curse of Monkey Island. Dzisiejsza recenzja będzie całkowicie nieobiektywna, bo dla mnie CoMI to gra absolutnie genialna. Na ten fakt może się złożyć, to że grałem w nią w dzieciństwie i było to moje pierwsze spotkanie nie tylko z serią Małpiej wyspy, ale również z przygodówkami LucasArts w ogólności, że działa tu magia nostalgii i inne tego typu duperele, ale ja i tak wiem swoje.
Wszystko tu jest po prostu piękne: ręcznie rysowana grafika w Disnejowskim klimacie, genialnie dobrane i podłożone głosy postaci, wciągająca fabuła, wyśmienita muzyka. Nawet elementy zręcznościowe mnie nie odstraszają, a wręcz przeciwnie, niszczenie pirackich statków w stylu klasycznych Pirates! to sama przyjemność. A do tego humor, humor, humor! Inteligenty, subtelny, wyśmienity.
Nie będę opowiadał szczegółów fabuły, wymieniał postaci z imienia, bo to każdy może sobie sprawdzić gdzie indziej, a i po co spoilerować. Po ubolewam jedynie trochę nad tym, że gra jest obecnie trudna do zdobycia, a sam LucasArts jakoś nie pali się, by udostępnić ją jakiemuś serwisowi sprzedaży cyfrowej. Głupcy! Jak tak można! Tym bardziej, że dzięki choćby emulatorowi ScummVM można ją spokojnie odpalić na najnowszych komputerach (i konsolach!).

I chociaż po latach, a w szczególności po zagraniu w poprzednie gry z serii, uważam że Monkey Island 3 nie jest jakoś specjalnie oryginalna, bo np. całe fabularne założenie II aktu jest żywcem wzięte z pierwszej części, a „pościgowa” końcówka czy wybór poziomów trudności to „zrzynki” z części drugiej, że nawet i świetne pojedynki na obelgi pojawiły się już wcześniej.
Tak samo grafika, wydawało by się absolutnie doskonała w momencie premiery, ujawnia dziś pewne braki, ale związane jest to wyłącznie z ograniczeniami technicznymi. To w końcu tylko rozdzielczość 640x480 i można dostrzec, że drzewa na trzecim planie jakieś takie mało szczegółowe, a woda podczas zdobywania okrętu „Morski Ogórek” to paskudna niebieska plama, a nasz bohater oddalający się na dalszy plan robi się cały rozpikselowany.
Ale jednocześnie gra ta udowadnia, że klasyczna grafika 2D dużo lepiej znośni upływ czasu niż wszelkie wodotryski 3D i jestem absolutnie przekonany, że jej styl na wieczność pozostanie urzekający! I nawet takie hity jak Runaway: A Road Adventure z 2001, która stara się sprytnie ukryć, że wcale nie jest tworzona w oparciu o modele 3D, nie przebija klasyczności CoMI! (no dobra tu też pojawia się kilka elementów trójwymiarowych, ale subtelnie bardzo i proszę się nie burzyć:P).

Błędów gry wymieniłem chyba więcej niż zalet, ale to tylko dlatego, by pokazać,że moja miłość do niej nie jest ślepa a jednak mimo upływu lat ciągle pozostaje równie gorąca jak przy pierwszym spotkaniu! The Curse of Monkey Island zawsze jest u mnie na szczycie list najlepszych przygodówek. Gra życia? Dla mnie tak. 10 Koksików!







Na zakończenie intro z gry i jeśli ono nie zachęci Was do grania to już nic tego nie zrobi :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz