Lincoln, reż. Steven Spielberg 2012
Czym miałbym zainaugurować mojego
nowego bloga? Czy recenzją mojego najulubieńszego filmu, który
będzie zapewne jakąś kinematograficzną ramotką (z których to w
większości ten blog będzie się składał), czy może zmierzyć
się z czymś nowym, by pokazać, że nie jestem tak całkiem
oderwany od rzeczywistości? Koniec końców postanowiłem połączyć te dwie rzeczy
i zrecenzować najnowszy film mojego ulubionego reżysera.
Tylko jak go rzetelnie ocenić. Patrzeć
oczami fana i zachwycać się doskonałością techniczną, czy
zgodzić się z człowiekiem, który uważa, że to dzieło nadaje
się jedynie do usypiania niemowląt?
Ponieważ jednak nie ma czegoś takiego jak obiektywna recenzja/opinia, to więc jazda z tym koksem i niech się dzieje wola nieba!
Ponieważ jednak nie ma czegoś takiego jak obiektywna recenzja/opinia, to więc jazda z tym koksem i niech się dzieje wola nieba!
Najnowsze dzieło Spielberga to prawie
dwie i pół godziny gadania. Oprócz krótkiej sceny otwierającej
film, pokazującej starcie żołnierzy Północy i Południa, nie
znajdziemy tu „akcji”. Za to płomiennych przemówień,
humorystycznych historyjek z morałem czy przerzucania się
argumentami wszelakimi mamy zatrzęsienie. I choć nie opuściłem
kina z przeświadczeniem, że oto obejrzałem obraz wyjątkowy, nie
nudziłem się specjalnie, co więcej powiem że reżyserowi udała
się sztuka niebywała: nie przywalił mnie amerykańskim
patosem. I to pomimo tylu górnolotnych wypowiedzi padających z ust
postaci! To dlatego, że to chyba najbardziej stonowany film w całej
twórczości Spielberga.
Nie ma tu efekciarstwa i „popisówek”, które są stałym elementów u tego artysty (i nie boję się użyć w stosunku do niego tego określenia). Wszystko opiera się na drobiazgowej scenografii, wspaniałych kostiumach, świetnych zdjęciach i oczywiście rewelacyjnej grze aktorskiej.
Wiadomo, że jak się gada o "Lincolnie" to trzeba pochwalić aktorów, bla bla bla. I kurde słusznie! Tu nie ma szarżowania i tanich sztuczek w stylu „dam się oszpecić”, albo „zagram postać upośledzoną umysłowo” itp.
Tytułowy prezydent USA w wykonaniu Daniel Day-Lewisa to prawdziwa ostoja spokoju, postać grana na niuansach, spojrzeniach, delikatnych gestach i tembrze głosu. Gdy Lincoln wpada we wściekłość (choćby w znakomitej scenie kłótni z żoną), to jest to coś niezwykłego i poruszającego. Inni aktorzy również stanęli na wysokości zadnia z Sally Field czy (szczególnie!) Tommy Lee Jonsem na czele, który w pewnym momencie staje się główniejszy niż najgłówniejszy bohater. Nawet scena śmierci tytułowego bohatera, która prosiłaby się o wystawne ukazanie, o zmierzenie się z Griffith'owskimi „Narodzinami narodu” z 1915, jest subtelna i nienachalna. To film o boju o prawa człowieka, a nie biografia w czystym tego słowa znaczeniu. Wszystko podporządkowano głównego założeniu, a dzięki temu cała wizja jest bardzo spójna. Aż nie poznaje Sztefka!
Nie ma tu efekciarstwa i „popisówek”, które są stałym elementów u tego artysty (i nie boję się użyć w stosunku do niego tego określenia). Wszystko opiera się na drobiazgowej scenografii, wspaniałych kostiumach, świetnych zdjęciach i oczywiście rewelacyjnej grze aktorskiej.
Wiadomo, że jak się gada o "Lincolnie" to trzeba pochwalić aktorów, bla bla bla. I kurde słusznie! Tu nie ma szarżowania i tanich sztuczek w stylu „dam się oszpecić”, albo „zagram postać upośledzoną umysłowo” itp.
Tytułowy prezydent USA w wykonaniu Daniel Day-Lewisa to prawdziwa ostoja spokoju, postać grana na niuansach, spojrzeniach, delikatnych gestach i tembrze głosu. Gdy Lincoln wpada we wściekłość (choćby w znakomitej scenie kłótni z żoną), to jest to coś niezwykłego i poruszającego. Inni aktorzy również stanęli na wysokości zadnia z Sally Field czy (szczególnie!) Tommy Lee Jonsem na czele, który w pewnym momencie staje się główniejszy niż najgłówniejszy bohater. Nawet scena śmierci tytułowego bohatera, która prosiłaby się o wystawne ukazanie, o zmierzenie się z Griffith'owskimi „Narodzinami narodu” z 1915, jest subtelna i nienachalna. To film o boju o prawa człowieka, a nie biografia w czystym tego słowa znaczeniu. Wszystko podporządkowano głównego założeniu, a dzięki temu cała wizja jest bardzo spójna. Aż nie poznaje Sztefka!
Ten film to także gorzka refleksja o
tym, że dla ważnej sprawy należy poświęcić sprawę równie
ważną. Zakończyć od razu krwawą wojnę, ale zaprzepaścić szanse na
zniesienie niewolnictwa, czy poczekać trochę, ale mieć na sumieniu kolejne ofiary, to główny dylemat. Do tego dochodzą
metody jakimi osiąga się ten cel: przekupstwo, kłamstwo czy
zaprzedanie własnego sumienia, to cena jaką trzeba zapłacić. I z
takich metod korzystał sam wielki Abe Lincoln, najlepiej chyba
oceniany prezydent made in USA. I takie to metody przetrwały do
dziś, szkoda tylko, że mało komu chodzi o dobro ogółu, a jedynie
o kasę. Ten aspekt film pokazuje bardzo sprawnie. Aż człowiek ma ochotę się chwilę zastanowić!
Wady tej produkcji są takie same jak
innych pozycji tego typu. Multum postaci, które poznajemy z
imienia, nazwiska i gęby, ale wśród których się łatwo pogubić
(no przynajmniej ja się gubię), stronniczość, wybielanie i
oczywiście historyczne uproszczenia.
Jeśli ktoś choć trochę interesuję się historią świata ten wie jaki wynik będzie miało ostateczne głosowaniu, a jednak twórcy za wszelką cenę chcą wprowadzić nastrój grozy i niepewności i chociaż uważam, że to się w jakimś stopniu udało, można to porównać do próby nakręcenia filmu o Gołocie, w którym istnieje szansa, że zamiast uciec z ringu nasz mistrz znokautuje Tysona. Takie to trochę marnowanie czasu.
Jeśli ktoś choć trochę interesuję się historią świata ten wie jaki wynik będzie miało ostateczne głosowaniu, a jednak twórcy za wszelką cenę chcą wprowadzić nastrój grozy i niepewności i chociaż uważam, że to się w jakimś stopniu udało, można to porównać do próby nakręcenia filmu o Gołocie, w którym istnieje szansa, że zamiast uciec z ringu nasz mistrz znokautuje Tysona. Takie to trochę marnowanie czasu.
Nie uważam "Lincolna" za arcydzieło,
ale to film ważny i, co podkreślam ponownie, rewelacyjnie zrobiony.
A ja mam dobry dzień. Osiem Koksików.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz