Starsza pani znika (The Lady Vanishes), reż. Alfred Hitchcock 1938
Kiedyś filmy robiło się inaczej.
Nawet w przypadku tytułów sensacyjnych ich rytm był wolniejszy i
spokojniejszy niż dziś. W dawnych czasach mieliśmy czas by poznać
bohaterów, przyjrzeć im się bardzo uważnie, wsłuchać w
rozbudowane dialogi, a postacie miały czas żeby w trakcie opowieści
nawet się rozwinąć.
Film Hitchcocka trwa ok. 99 minut, ale
w tym czasie pojawia się tyle postaci, wątków, dowcipów, zwrotów
akcji, a nawet wręcz zmian przynależności gatunkowej, że z
okładem starczyłoby na trzy inne!
Bo co my tu w zasadzie mamy? Komedię?
Film szpiegowski? Kino akcji? Wszystkiego po trochu, a wymieszane i
przyprawione tak, że danie jest wyjątkowo pożywne.
Fabuła niby prosta: młoda dziewczyna,
pasażerka pociągu, „gubi” swoją znajomą, tytułową starszą
panią, ale problem w tym, że nikt z pasażerów nie pamięta takiej
osoby. Czyżby nasza bohaterka miała zwidy? Jeśli przypomina wam to
pewien film z Jodie Foster to dobrze wam przypomina. Ale nim dojdzie
do tego wspaniałego zniknięcia przez dłuższy czas siedzieć
będziemy z grupką postaci w hotelu, gdzieś w małym miasteczku, w
nieistniejącym wschodnioeuropejskim kraiku. I co chwila przeskakiwać
między nimi i szukać tej całej staruszki!
Oprócz niej mamy jeszcze dwóch angielskich
gentlemanów, fanów krykieta, którzy są tak angielscy, że
bardziej się nie da. Flegma totalna, nawet postrzał w rękę nie
wywoła emocjonalnej reakcji. Są oni również nosicielami jednego z
najdłużej rozgrywanych dowcipów jaki widziałem w życiu! Już na
początku poznajemy jego genezę, ale na świetny finał musimy
poczekać do... finału.
Dalej mamy dziwne (niby)małżeństwo, wspomnianą już młodą damę oraz pewnego muzyka, który bada i próbuje zachować dla
potomności tradycyjne tańce. Taki misz-masz, że nie wiadomo kto
jest tak naprawdę głównym bohaterem, a reżyser długo i skutecznie nas zwodzi.
Ridley Scott chyba z tego filmu uczył się tego manewru, który
wykorzystał w swoim „Obcym”.
W końcu okazuje się, że to młoda
dama wraz z młodym muzykiem są osią akcji, która od tego momentu
przeistacza się z komedii w film detektywistyczno-szpiegowski. Sama
fabuła jest zagmatwana i dość skomplikowana, a zbiegi
okoliczności, które przytrafiają się naszemu duetowi są
przekomiczne.
I chociaż cały wątek fabularny jest
równie sztuczny i nieprawdopodobny, jak otwierające film ujęcie
uroczej makiety miasteczka, to losy bohaterów śledzi się z ogromną ciekawością.
Tak... kiedyś robiono filmy inaczej.
Złoczyńcy byli romantyczni, kobiety uwodzicielskie, dowcipy
nierynsztokowe a fabuły rozbudowane. Ale stare filmy się starzeją
i często trudno się je ogląda... nie w tym jednak wypadku! Jest on
ciągle świeżutki jak liść mięty zerwany z czubka krzaka. No
może oprócz efektów specjalnych czy bójek i innych scen
przemocy... minęło w końcu ponad 70 lat (!!!) od premiery tego dzieła!
A więc dlaczego tylko 8 Koksików,
skoro taki ideał?
Finałowa strzelanina. Ogólnie film
jest luzacki i dowcipny, jednak na końcu zamienia się w rzeź,
gdzie trupy niewinnych ścielą się gęsto. Taki film akcji na
koniec. I chociaż z psychologicznego punktu widzenia jest to świetny
zabieg (bo gdy zawodzą już wszelkie „romantyczne” i subtelne
sposoby, złoczyńca stawia na siłę ognia i pokazuje jak się
załatwia takie sprawy), to jednak nie pasuje mi to jakoś do
ogólnego nastroju i psuje nieco bezstresowość odbioru. Ale taki to
był ten wczesny Hitchcock, a Tobie może akurat się to spodobać. Polecam!

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz