poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Żwawa staruszka.

Starsza pani znika (The Lady Vanishes), reż. Alfred Hitchcock 1938


Kiedyś filmy robiło się inaczej. Nawet w przypadku tytułów sensacyjnych ich rytm był wolniejszy i spokojniejszy niż dziś. W dawnych czasach mieliśmy czas by poznać bohaterów, przyjrzeć im się bardzo uważnie, wsłuchać w rozbudowane dialogi, a postacie miały czas żeby w trakcie opowieści nawet się rozwinąć.
Film Hitchcocka trwa ok. 99 minut, ale w tym czasie pojawia się tyle postaci, wątków, dowcipów, zwrotów akcji, a nawet wręcz zmian przynależności gatunkowej, że z okładem starczyłoby na trzy inne!
Bo co my tu w zasadzie mamy? Komedię? Film szpiegowski? Kino akcji? Wszystkiego po trochu, a wymieszane i przyprawione tak, że danie jest wyjątkowo pożywne.
Fabuła niby prosta: młoda dziewczyna, pasażerka pociągu, „gubi” swoją znajomą, tytułową starszą panią, ale problem w tym, że nikt z pasażerów nie pamięta takiej osoby. Czyżby nasza bohaterka miała zwidy? Jeśli przypomina wam to pewien film z Jodie Foster to dobrze wam przypomina. Ale nim dojdzie do tego wspaniałego zniknięcia przez dłuższy czas siedzieć będziemy z grupką postaci w hotelu, gdzieś w małym miasteczku, w nieistniejącym wschodnioeuropejskim kraiku. I co chwila przeskakiwać między nimi i szukać tej całej staruszki!
Oprócz niej mamy jeszcze dwóch angielskich gentlemanów, fanów krykieta, którzy są tak angielscy, że bardziej się nie da. Flegma totalna, nawet postrzał w rękę nie wywoła emocjonalnej reakcji. Są oni również nosicielami jednego z najdłużej rozgrywanych dowcipów jaki widziałem w życiu! Już na początku poznajemy jego genezę, ale na świetny finał musimy poczekać do... finału.
Dalej mamy dziwne (niby)małżeństwo, wspomnianą już młodą damę oraz pewnego muzyka, który bada i próbuje zachować dla potomności tradycyjne tańce. Taki misz-masz, że nie wiadomo kto jest tak naprawdę głównym bohaterem, a reżyser długo i skutecznie nas zwodzi. Ridley Scott chyba z tego filmu uczył się tego manewru, który wykorzystał w swoim „Obcym”.
W końcu okazuje się, że to młoda dama wraz z młodym muzykiem są osią akcji, która od tego momentu przeistacza się z komedii w film detektywistyczno-szpiegowski. Sama fabuła jest zagmatwana i dość skomplikowana, a zbiegi okoliczności, które przytrafiają się naszemu duetowi są przekomiczne.
I chociaż cały wątek fabularny jest równie sztuczny i nieprawdopodobny, jak otwierające film ujęcie uroczej makiety miasteczka, to losy bohaterów śledzi się z ogromną ciekawością.
Tak... kiedyś robiono filmy inaczej. Złoczyńcy byli romantyczni, kobiety uwodzicielskie, dowcipy nierynsztokowe a fabuły rozbudowane. Ale stare filmy się starzeją i często trudno się je ogląda... nie w tym jednak wypadku! Jest on ciągle świeżutki jak liść mięty zerwany z czubka krzaka. No może oprócz efektów specjalnych czy bójek i innych scen przemocy... minęło w końcu ponad 70 lat (!!!) od premiery tego dzieła!
A więc dlaczego tylko 8 Koksików, skoro taki ideał?
Finałowa strzelanina. Ogólnie film jest luzacki i dowcipny, jednak na końcu zamienia się w rzeź, gdzie trupy niewinnych ścielą się gęsto. Taki film akcji na koniec. I chociaż z psychologicznego punktu widzenia jest to świetny zabieg (bo gdy zawodzą już wszelkie „romantyczne” i subtelne sposoby, złoczyńca stawia na siłę ognia i pokazuje jak się załatwia takie sprawy), to jednak nie pasuje mi to jakoś do ogólnego nastroju i psuje nieco bezstresowość odbioru. Ale taki to był ten wczesny Hitchcock, a Tobie może akurat się to spodobać. Polecam!